Training for a middle distance triathlon (70.3) take a lot of effort and commitment. It’s hard work. But something I realised yesterday is that I don’t have to train 20-25 hours a week. Nor do I need to, and I must stop thinking that I should. This is the part that’s blocking me from getting any training done. I set high expectations of myself and then when I don’t meet them I get depressed and do nothing instead.
That’s not going to make me a better athlete.
I’m not a professional athlete who has the time to spend hours training each day. I work full time, I commute, I have a life. I make time in my already hectic day to train. And train is all I have to do. It doesn’t matter whether it’s 30 minutes of cycling or 90 minutes, either way it’s adding up to improving my endurance and fitness in the long term.
Not every week is going to be ideal where I’ll have four bike sessions, three runs, and two swims. I wish. But that’s OK. I’ve excepted that my training is not going to be perfect and it doesn’t have to be, because, well, life loves to get in the way, and that’s OK too.
It’s all about commitment. Not to a hard core plan that I know realistically I can’t follow (and oh yeah I’ve been setting myself a few of those). But a plan that fits into my lifestyle rather than someone else’s. Triathlon isn’t to take up my life, it’s supposed to complement it.
If I train regularly, the training will take me to the finish line of the 70.3 in December. So whether it’s fifteen minutes today and sixty tomorrow, or two hours on Sunday but only half an hour on Monday. That’s just fine. As long as I’m getting it done and not beating myself up when things don’t go to plan.
Simple really.
Masz rację Kasiu, jesli nie jest się zawodowym sportowcem, trudno jest dobrze przygotować się do dużysz zawodów. Po prostu brak na to czasu. Praca biurowa także bardzo męczy organizm, stres związany z napiętym grafikiem dnia też nie pomaga. Dlatego dobre jest Twoje podejście, ze robię maxymalnie duzo treningów jak się da, tak żeby uniknąc kontuzji podczas zawodów i przygotowac organizm do dużego wysiłku. Reszta to tylko kwestia PB – jesli nie mamy czasu na dopowiedni trening to czas nie będzie rewelacyjny ale nie jest on najwazniejszy. Najważniejsze jest to że się podejmuje wyzwania, znosi ból podczas wyścigu (bo nawet jak się go robi wolniej to przecież i tak boli) i to że się ukonczy ten wyścig i kolejny raz udowodni sobie, ze podniesiona wyzej poprzeczka też jest do pokonania. I tak jak piszesz Kasiu, że w tym wszystkich nie chodzi o to aby się przygotpwać do jednych czy drugich zawodów ale żeby ćwiczyć regularnie i być fit, a przygotowania i wyznaczanie celów tylko nam pomaga w mobilizacji i w pokonaniu lenia 🙂 Ponadto, je jestem przykładem tego, że jak sie za dużo próbuje zrobić to można bardzo osłabić organizm i złapać niepotrzebnie chorobę, która nam wyklucza z treningów na jakiś czas – więc lepiej mniej intensywnie ale regularnie 🙂 Pozdrownienia z chłodniej już niestety Warszawy 🙂